Szkoła jaka jest każdy widzi sam
KAROLINA ELBANOWSKA
/tekst ukazał się w kwartalniku Rzeczy Wspólne #30 2/2019/
Dzieci, które nie nauczą się mówić do dwunastego roku życia nigdy już nie posiądą tej sztuki. A co jeśli zaniedbamy edukację całych roczników dzieci? Kryzys polskiej szkoły, który obnażył strajk nauczycieli, jest kryzysem przyszłości państwa
Dzieci, które straciły kontakt z cywilizacją i swoimi rodzicami i zostały wychowane w lesie przez zwierzęta zawsze fascynowały ludzi. Kipling poświęcił im swoją „Księgę dżungli” a Burroughs „Tarzana”. W obu książkach dziecko, którego edukacja została zupełnie pominięta, wraca do cywilizacji. To niestety mit. Prawdziwe historie dzieci wychowanych w dżungli pokazują, że jeśli nie nauczyły się mówić do 12 roku życia, już nigdy nie posiądą tej sztuki. Konkretne przykłady z polskiej historii pokazują, że dobre wychowanie młodego pokolenia pozwala przetrwać nawet takie okoliczności jak sto lat bez własnego państwa i pięćdziesiąt lat komunizmu. Szkoła rycerska, tajne komplety i patriotyczne wychowanie II Rzeczypospolitej wychowały ludzi, którzy przenieśli polskość i związane z nią duchowe wartości przez wszystkie burze ostatnich dwustu lat. A jaką przyszłość buduje nam dziś polska szkoła?
Strajk nauczycieli
Strajk nauczycieli obnażył skalę problemów. Słuszny postulat podniesienia płacy za wykonywanie jednego z kluczowych zadań w państwie został ośmieszony przez formę
protestu. Nauczyciele przebrani za krowy występowali w żenujących filmikach i smętnych przyśpiewkach w internecie, obnosili po ulicach oszpeconą kukłę człowieka (ministra edukacji) i kibicowali sobie wzajemnie w podkładaniu nogi własnym uczniom zdającym egzaminy.
Strajkujący pokazali bardzo dużo, zapewne więcej niż sami chcieli. Polska edukacja, w tym stan części kadry, znajduje się w głębokim kryzysie. Rzeczy, które w innych krajach są nie do pomyślenia albo wręcz zakazane prawnie, u nas są na porządku dziennym, jak choćby korepetycje zalecane, sankcjonowane i udzielane przez samych nauczycieli. Uczniowie bardzo szybko przyzwyczajani są do stresu jako podstawowej motywacji do nauki. Zwieńczeniem systemu są testy, uczące dzieci by myślały szablonowo. Z drugiej strony często brak jest w szkołach elementarnej dyscypliny i porządku. Do tego nadal kultywowane są standardy z poprzedniej epoki, gdy dzieci z roczników wyżu demograficznego chodziły do szkoły na dwie albo i trzy zmiany.
W takich warunkach przekazywana jest wiedza a treści nauczania zbyt często są anachroniczne. Jednym z najczęściej poruszanych problemów polskiej szkoły jest brak umiejętności praktycznego zastosowania nabytej wiedzy. Polski uczeń trafia po szkole do realnego życia jak rozbitek, który znajduje się nagle na bezludnej wyspie. Siedzi głodny na skrzyni bezużytecznych tutaj monet, zbieranych pracowicie przez kilkanaście lat, bo nie potrafi wejść na drzewo, żeby zerwać sobie banana. Ktoś słusznie powiedział, że szkoła uczy rzeczy potrzebnych aby uczyć potem w szkole. Anachroniczne treści są jednak i tak nowoczesne jeśli zestawić je z jeszcze bardziej anachroniczną formą ich przekazu.
Pruski dryl
Struktura naszej szkoły została odziedziczona wprost po stworzonym ponad dwa wieku temu pierwszym w świecie systemie obowiązkowej edukacji. Pruski król potrzebował go dla wykształcenia kadr wojskowych i urzędniczych. Rywalizacja i posłuszeństwo wobec zwierzchników były cenione najwyżej, w przeciwieństwie do umiejętności współpracy, samodzielności i rozwijania indywidualnych talentów. Dla naszych uczniów brzmi to przygnębiająco znajomo. Zamknięci w murach, usadzeni w ławkach, wstający i siadający na sygnał nieznośnie głośnego dzwonka, polscy uczniowie są jak grupa rekonstrukcyjna odtwarzająca życie w dziewiętnastowiecznych koszarach. Całości dopełnia wykład stojącego przy tablicy nauczyciela, który jest przyjmowany biernie i z którego wielu uczniów mało wynosi. Katowanie potem dzieci wielogodzinnymi pracami domowymi jest jak uczenie ich krojenia chleba tępą stroną noża. Przez osiem godzin w szkole nie uporałeś się nawet z połową bochenka? Dokończ to w domu.
Litania problemów polskiej edukacji jest długa jak ostatnia lekcja na drugą zmianę w słoneczne piątkowe popołudnie. Już wkrótce dowiemy się czy kryzys w oświacie zauważyli decydenci. I jakie recepty na jego rozwiązanie zaproponują w roku wyborczym poszczególne partie. Można się jednak obawiać, że rozmowy na ten temat wśród polityków mogą wyglądać podobnie jak finałowy dialog filmu „Tajne przez poufne”: „Gdzie popełniliśmy błąd?” „Nie mam pojęcia. Najważniejsze żeby tego nie powtórzyć.”
Po pierwsze: dobro dziecka
Dlatego wspólnie z ekspertami Fundacji Rzecznik Praw Rodziców przy okazji prac Okrągłego stołu edukacyjnego przygotowaliśmy diagnozę problemów i propozycje rozwiązań. Co więc trzeba zmienić w polskiej szkole, żeby zaczęła spełniać swoją funkcję? Na początek trzeba tę funkcję określić, czyli wyznaczyć cel. Jest nim dobro dziecka, jego wykształcenie i wychowanie. Wszyscy uczestnicy systemu powinni wobec tego głównego celu mieć funkcję służebną. Już na tym etapie trudno o zrozumienie wśród ludzi pracujących w oświacie, co boleśnie pokazał ostatni strajk. Związki zawodowe zdominowały narrację wokół oświaty sprowadzając ją do poziomu tylko i wyłącznie pieniędzy na wynagrodzenia, które miałyby być same w sobie sposobem na podniesienie jakości nauczania. Co i rusz powraca odwieczny strach szefów związków o miejsca pracy, które stają się nawet uzasadnieniem dla reform (na przykład poprzez posłanie rocznika młodszych dzieci do szkół, żeby zneutralizować skutki niżu demograficznego) albo dla ich bojkotu (niezgoda na likwidację gimnazjów, żeby nauczyciele nie stracili pracy). Jeśli uznamy, że nadrzędnym celem systemu jest wykształcenie młodego człowieka, wszelkie próby zmiany nie mogą być wetowane przez grupę trzymającą się kurczowo swoich uprawnień. Nauczyciele powinni sprawować swoją funkcję ze względu na swoje osiągnięcia a nie poprzez zasiedzenie.
Politycy nie mogą więc bać się poruszać tematu Karty nauczyciela. Nie mogą też ciągle chodzić na palcach wokół samorządów, które w ciągu ostatnich dziesięciu lat likwidowały szkoły na potęgę, a teraz nie chcą nawet słyszeć o pomyśle zakazu nauki na dwie zmiany.
Albo celem władz oświatowych jest dobro dziecka, albo święty spokój. Nawiasem mówiąc obecnie nie mogą osiągnąć ani jednego ani drugiego.
Po drugie: nie szkodzić
W kontekście dobra dzieci jednym z najpilniejszych do rozwiązania problemów jest zjawisko depresji szkolnej, codziennego wielkiego i niepotrzebnego stresu uczniów. Dziecięce oddziały psychiatryczne od lat pękają w szwach. Szczególnie pod koniec roku szkolnego, gdy dzieci przeżywają natłok klasówek i wystawianie ocen. Na ten temat alarmują organizacje pozarządowe i pediatrzy. Konieczne jest podjęcie przez resort edukacji wspólnie z resortem zdrowia natychmiastowych działań na rzecz ratowania psychiatrii dziecięcej. Dosłownie dwa miesiące temu zamknięto ostatni oddział psychiatryczny dla dzieci w Warszawie. Powodem było przepełnienie, brak młodych lekarzy i rezygnacja tych którzy pracowali, z powodu przeciążenia pracą. Jak to określono dostawki na oddziałach dziecięcych to horror a w przypadku oddziału psychiatrycznego są niedopuszczalne. Więc od 1 kwietnia w najbogatszym polskim mieście nie ma już na oddziałach psychiatrycznych ani jednej dostawki. I ani jednego łóżka. Są w Polsce takie regiony jak lubuskie, opolskie czy podkarpackie, w których pracuje trzech-sześciu psychiatrów dziecięcych na województwo. W całym kraju jest ich 400 i brakuje nowych chętnych. Pomocy potrzebuje według krajowego konsultanta psychiatrii co dziesiąte dziecko, z czym wiąże się przygnębiające drugie miejsce Polski w Europie w statystykach samobójstw wśród dzieci.
Dla resortu edukacji równie ważnym zadaniem jest znalezienie i eliminowanie przyczyn tego stanu rzeczy, niestety wpisanych w szkolny świat, poprzez stres, kontrolę i testy. Zaczynając od góry systemu, niedopuszczalne wydaje się aby kuratoria oświaty, delegatury ministerstwa edukacji, stosowały kontrolę jako jedyne narzędzie pracy ze szkołami. Konieczne jest utworzenie narzędzi wsparcia nauczycieli, którego brak jest jedną z najczęściej wymienianych przez nauczycieli bolączek ich pracy dydaktycznej.
Potrzebne jest też jak najszybsze odejście od systemu testowania uczniów. Likwidacja Centralnej Komisji Egzaminacyjnej i egzaminów zewnętrznych jest koniecznością w sytuacji gdy system testowania uczniów dominuje i degeneruje cały proces nauczania w polskiej szkole. Testomania zainfekowała system tak bardzo, że nawet dzieci w nauczaniu wczesnoszkolnym są nierzadko poddawane egzaminom, nazywanym dla niepoznaki „badaniem”. Celem tych działań nie jest dobro uczniów tylko sporządzanie rankingów szkół i nauczycieli a więc rywalizacja dorosłych kosztem dzieci. Jest to instrumentalne traktowanie człowieka, poprzez sprowadzanie oceny jego wartości do pomiaru. Uczenie pod testy jest karykaturą i tak już karykaturalnego uczenia usadzonych na sztywno w rzędach dzieci, i to od wieku gdy ledwo dorosną do szkolnej ławki.
Dlatego CKE trzeba zlikwidować i zmienić formułę egzaminów a ich nadzór powinien wrócić do Ministerstwa Edukacji Narodowej aby odtworzyć integralny system edukacji w Polsce. Należy odejść od egzaminów po ósmej klasie a zamiast tego wprowadzić egzamin do konkretnego liceum lub konkurs świadectw. Decyzję o wyborze pierwszego lub drugiego wariantu podejmowałaby szkoła, w której młodzież chciałaby kontynuować naukę.
Ratujmy maluchy 2019
Przez wiele ostatnich lat pomysł polityków na reformę edukacji polegał na zabraniu sześciolatkom roku przedszkola. Przedszkola, które pozwala powiedzieć w końcu coś dobrego o polskiej oświacie. Edukacja przedszkolna jest bowiem jej perłą i dumą. To, że polskie dzieci kończą proces nauki i dochodzą do dorosłości z podstawowymi kompetencjami społecznymi, jest głównie zasługą nauczycieli przedszkola. Nie tylko zresztą w Polsce, jak to ujął w 1988 roku Robert Fulghum, autor bestsellerowej książki „Wszystkiego co naprawdę muszę wiedzieć dowiedziałem się w przedszkolu”. Edukacja przedszkolna polega na nauce przez zabawę, przez ruch. Czyli w sposób, który w przeciwieństwie do siedzenia w ławce, jest integralny z potrzebami rozwojowymi dzieci. I nie chodzi tylko o ich dobre samopoczucie, ale o najcenniejszą naukę: integrowanie zmysłów (integrację sensoryczną) poprzez nieskrępowany ruch najlepiej połączony z dźwiękiem (np. rytmika) oraz możliwość nabywania nowych kompetencji w zabawie, czyli z możliwością podejmowania wciąż nowych prób bez lęku przed porażką. Zauważył to już w XVI wieku jeden z najwspanialszych myślicieli w historii, Michel de Montaigne: „Należy zauważyć, że w grach dzieci nie chodzi tylko o zabawę, ale o najpoważniejsze działania”. To właśnie próbowali odebrać polskim dzieciom politycy. I przeciw temu protestowali przez osiem lat, jak się okazało skutecznie, rodzice skupieni w akcji „Ratuj maluchy”. Niestety w siedmiu rocznikach (2003-2009), obok blisko 2,5 miliona dzieci, które udało się uratować przed falstartem szkolnym znalazło się 500 tysięcy dzieci które wysłano do szkoły w wieku sześciu lub niespełna sześciu lat. Większość wbrew stanowisku ich rodziców. To przede wszystkim dzieci z roczników 2008 i 2009, które decyzją minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej, były sześciolatkami objętymi obowiązkiem szkolnym. Te dzieci po etapie względnie łagodnego nauczania wczesnoszkolnego, gdzie nauczyciele najczęściej roztaczali nad nimi jeszcze parasol ochronny, trafiły w tym roku do nauczania przedmiotowego. I rozpoczęły etap kariery szkolnej, który można streścić w słowach „Nie wiesz? Siadaj! Pała!”. Od rodziców, z poradni psychologiczno-pedagogicznych i ze statystyk przemocy w szkołach, wyłania się smutny obraz. Dzieci, nawet bardzo inteligentne, które nie radzą sobie z wymaganiami ponad ich wiek i związanym z tym stresem, reagują dwojako: agresją lub autoagresją. Minister edukacji zgodnie ze zobowiązaniem wyborczym już w 2015 roku cofnęła obowiązek szkolny sześciolatków. Trzeba jednak pamiętać, że w tym wypadku minister dziedziczy po poprzednikach również grzech skazania maluchów na falstart. Obowiązkiem MEN jest w tej sytuacji zadbanie o pokrzywdzone wcześniej dzieci. Ministerstwo Edukacji Narodowej musi przyjąć za priorytet pomoc dzieciom wysłanym do szkoły przed osiągnięciem dojrzałości szkolnej. Pozwoli to równocześnie zwiększyć jakość i skuteczność kształcenia każdego z nich. Dziś nauczyciele, mimo wskazówek zawartych w podstawie programowej, nie dostosowują programu do możliwości percepcyjnych uczniów. Konieczne jest pilne ogłoszenie priorytetu ministra w sprawie szczególnej opieki nad uczniem młodszym w systemie. Trzeba też stworzyć i oswoić ścieżkę powrotu dzieci, które przeżyły falstart szkolny, do grup rówieśniczych. Dziś zbyt często nauczyciele, ale też dyrektorzy szkół obawiają się takiego rozwiązania, traktując je jako porażkę.
Elementarne potrzeby
Kolejna kwestia dotyczy warunków przebywania dzieci w szkołach. Stopniowo należy wprowadzić obligatoryjne standardy: posiłków, dostępu do wody, odciążenia plecaków, bezpiecznej drogi do szkoły, która nie przebiega poboczem trasy krajowej, świetlicy, która będzie gwarantowała możliwość odpoczynku oraz wartościowo spędzonego czasu i oczywiście nauki w godzinach porannych.
Podniesienie poziomu opiekuńczego w szkołach to nie tylko warunek sine qua non skutecznej edukacji, ale po prostu moralny obowiązek wobec kilku milionów dzieci spędzających obowiązkowo dużą część każdego dnia w polskiej szkole. Należy docenić niedawną inicjatywę rządową mającą na celu poprawę warunków żywienia w ramach programu „Posiłek w szkole i w domu”. Docelowo konieczne wydaje się jednak odtworzenie kuchni w każdej szkole. Likwidacja nauki zmianowej to również wyzwanie dla ambicji cywilizacyjnych Polski, która dziś pod tym względem lokuje się między Indiami i Pakistanem, państwami o nieco innej niż nasza strukturze demograficznej.
Nowoczesne metody
Podniesienie poziomu nauczania wymaga unowocześniania metod i form edukacji, w kierunku nauki w ruchu, przez zabawę, doświadczenie, samodzielną eksplorację, odejście od mało efektywnej nauki opartej głównie na wykładzie w kierunku współczesnych podstaw naukowych procesu uczenia się. Trzeba stworzyć możliwość istnienia w systemie edukacji indywidualnych ścieżek rozwojowych dla uczniów uczących się szybciej lub wolniej, w ramach już istniejących szkół, w ich wewnętrznej strukturze.
Konieczne jest zwrócenie uwagi w procesie wychowawczym nie tylko na prawa dziecka ale też wynikające z tych praw obowiązki. System edukacji nie może gloryfikować praw ucznia pozostających w sprzeczności z prawami osób dorosłych. Brak relacji prawo – obowiązek zrodził sytuacje absurdalne i niebezpieczne zarówno dla uczniów jak i dla nauczycieli.
Pożegnanie siłaczki
W XXI wieku nie ma już powodu, żeby naród eksploatował wciąż żywy w naszym społeczeństwie mit siłaczki. Potrzebne jest podniesienie poziomu nauczania poprzez wzmocnienie zawodu nauczyciela, podniesienie poziomu kształcenia nauczycieli i wzmocnienie atrakcyjności zawodu przez zwiększenie wynagrodzeń, powiązanych realnie ze specjalizacją, doświadczeniem i jakością pracy. Należy zmienić nieefektywny system awansu nauczycieli. Jego obecna forma służy jedynie tworzeniu niepotrzebnej biurokracji. Celem awansu jest uzyskanie wyższej pensji a nie podnoszenie jakości kształcenia. Do zlikwidowania nadaje się też nie powiązany z jakością pracy przestarzały zestaw przywilejów zawarty w Karcie Nauczyciela. I z drugiej strony odciążenie nauczycieli od całej masy biurokracji, od papierkowej pracy po zbyt rozbudowane wymagania dziennika elektronicznego Librus. Jak najszybciej powinno się też rozpocząć działania nad gruntowną zmianą procesu kształcenia nauczycieli. W procesie tym konieczne jest uwzględnienie roli doświadczonego nauczyciela praktyka. Programy kształcenia nauczycieli na wyższych uczelniach nie powinny być dostosowywane do kadry, jaką uczelnia posiada, ale do potrzeb systemu oświaty.
Cała władza w ręce rodziców
Dzisiejsze finansowanie oświaty, przypisane do samorządów jest mechanizmem źle skonstruowanym, sprzecznym z podstawowym celem jakim powinno być dobro dziecka. Nie jest prawdą, że subwencja oświatowa trafia za każdym dzieckiem do szkoły. Duże szkoły nadal dają samorządom możliwość oszczędzania, a małe przeznaczane są do likwidacji, bo na nich nie można zaoszczędzić. W ten sposób z mapy Polski zniknęły tysiące placówek, wśród nich szkoły z kilkuset uczniami i świetnymi osiągnięciami.
Konieczne jest rozpoczęcie prac nad zmianą systemu finansowania oświaty np. wprowadzenie bonu edukacyjnego. Dzięki temu rodzice jako pierwsi i najważniejsi wychowawcy uzyskają realną podmiotowość w systemie edukacji. Związany jest z tym problem edukacji domowej, która powinna zostać wreszcie doceniona i dowartościowywana. W ostatnich latach niestety w ministerstwie edukacji dominowała tendencję do deprecjonowania tej wartościowej formy edukacji co skutkowało ograniczaniem środków na jej finansowanie.
Dzieciom, nauczycielom, rodzicom i nam wszystkim należy się rozpoczęcie długofalowej pracy nad zupełnie nową wizją polskiej szkoły. Trzeba zaprosić do tych działań naukowców badających ustrój szkolny od lat oraz nauczycieli praktyków, którzy ucząc, potykają się o niedogodności i absurdy obecnego systemu oświaty. I należy to zrobić zanim o te niedogodności i absurdy potkniemy się wszyscy.
Karolina Elbanowska, prezes Fundacji Rzecznik Praw Rodziców,
na podstawie stanowiska wypracowanego przez ekspertów Fundacji Dorotę Dziamską i Marię Gudro Homnicką we współpracy z Aleksandrą Medoń-Prucnal, Małgorzatą Barańską i Moniką Banak, w ramach Okrągłego stołu edukacyjnego, maj 2019